Szczególnie w końcowej fazie poprzedniej kilkuletniej globalnej hossy, instytucje finansowe poszukiwały nowych, atrakcyjnych dla klientów regionów do inwestowania, o potencjale dalszych wzrostów większym niż wysoko podówczas wyceniane aktywa dostępne na rynkach dojrzałych. Jedną z takich koncepcji, które zyskały i utrzymują sporą popularność, były tzw. fundusze BRIC. Z założenia mają one inwestować w największe gospodarki wschodzące, czyli Brazylię, Rosję, Indie i Chiny. Kraje różne, o różnym potencjale i podstawach do dalszego wzrostu, połączone ideą oczekiwanej wysokiej stopy wzrostu PKB oraz niewątpliwym potencjałem do dalszego zwiększania swojego znaczenia w gospodarce światowej. Jako pewną odmianę tej koncepcji inwestowania można określić fundusze, których spektrum inwestycyjne oparte ma być o kraje Ameryki Łacińskiej. Obszar ten regularnie nawiedzany w poprzednich dekadach kryzysami finansowymi i relatywnie niestabilny politycznie, wcześniej traktowany był przez inwestorów dość ostrożnie.
Jeśli wziąć pod uwagę występującą tam historycznie skłonność do stawiania lokalnych interesów rządzących ponad międzynarodowe zobowiązania pożyczkowe nietrudno dziwić się, że wszystkie produkty – zarówno oparte na długu jak i na akcjach, zwyczajowo traktowane są na rynkach światowych jako instrumenty spekulacyjne. Ważnym elementem jest też poziom rezerw walutowych tych krajów, stanowiący naturalny bufor bezpieczeństwa dla inwestorów. Kilka lat temu sytuacja większości krajów tego regionu w tym zakresie wyglądała wyjątkowo niekorzystnie, a pakiety pomocowe nie zawsze pomagały w powstrzymaniu ogłaszania niewypłacalności czy silnej dewaluacji walut.
Choć z drugiej strony inwestorzy wcześniej otrzymywali bardzo wyraźne sygnały o grożącym niebezpieczeństwie, więc byli świadomi podejmowanego ryzyka. Obecnie poziom rezerw walutowych głównej gospodarki regionu jaką jest Brazylia można uznać za zadowalający, choć w przypadku osłabienia globalnej koniunktury margines bezpieczeństwa jest tu znacznie węższy niż w doświadczonych ciężką lekcją sprzed dekady krajach azjatyckich.
Obserwując MSCI EM Latin American Index syntetycznie prezentujący sytuację na rynkach publicznych Ameryki Łacińskiej, możemy stwierdzić, że jego wartość (mierzona w walutach lokalnych) w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrastała średnio o 17,69 proc. rocznie, a w ciągu ostatnich pięciu lat o 28,08 proc. To interesujące stopy zwrotu, ale nie należy zapominać, że wiążą się w dużej mierze z „efektem bazy”, wynikającym z wcześniejszych kryzysów walutowych oraz z poprawy na rynkach surowcowych, gdzie państwa te uzyskują znaczącą cześć wpływów eksportowych. W przypadku ponownego pogorszenia sytuacji w tych obszarach, mechanizm dewaluacji lokalnych walut i powrót niestabilności w bilansie płatniczym może brutalnie obejść się z rozliczającymi inwestycje w USD lub Euro inwestorami.
Argumenty przedstawione powyżej w sposób wystarczający wyjaśniają, dlaczego oferta funduszy działających na tym rynku jest stosunkowo uboga. Produkty, które obecnie są dostępne dla polskich inwestorów, zarządzane są przez profesjonalistów z międzynarodowych grup finansowych, zajmujących się tym wymagającym szczegółowej wiedzy regionem. Pierwszym z nich jest Ubezpieczeniowy Fundusz Kapitałowy Nordea – HSBC Akcji Latynoamerykańskich, który 100% swoich aktywów inwestuje w jednostki uczestnictwa w HSBC GIF Latin American Freestyle M1, zarządzanym przez HSBC Global Investment Funds SICAV, Luxemburg. Inwestuje on co najmniej dwie trzecie swoich niepieniężnych aktywów w skoncentrowany portfel inwestycji- w akcje emitowane przez firmy Ameryki Łacińskiej oraz firmy, które prowadzą dominującą część swojej działalności w Ameryce Łacińskiej. Swoistym wentylem bezpieczeństwa w przypadku tego produktu jest uprawnienie dla zarządzającego, by w sytuacji gdy oceni, że rynki te oferują niedostateczne możliwości lub sytuacja na nich ulega pogorszeniu, zainwestować do 49% wartości aktywów netto subfunduszu w dodatkowe, płynne aktywa. Produkt jest dostępny w ofercie wielu instytucji finansowych, a jego prospekt można znaleźć na stronie banku Nordea.
Drugim z produktów jest Templeton Latin America Fund, ukierunkowany na wzrost wartości kapitału oparty głownie na portfelu instrumentów udziałowych. Podobnie jak w poprzednio omawianym produkcie, również tu zastrzega się relatywnie wysoki poziom elastyczności w odniesieniu do polityki inwestycyjnej. Warto wskazać, że w przypadku tego funduszu ewentualne papiery o stałym dochodzie powinny być pozbawione ryzyka kursowego, czyli denominowane w walutach takich jak USD czy Euro. Podstawową walutą tego funduszu jest dolar amerykański.
Kolejny produkt, który osoba chcąca zainwestować co najmniej kwotę 5000 USD można nabyć za pośrednictwem Deutsche Banku PBC to Merrill Lynch International Investment Funds – Latin American Fund. Inwestorzy mogą też rozważyć nabycie SGAM Fund / Equities Latin America, zarządzanego przez posiadający znakomite kompetencje w zakresie tego obszaru bank Santander, czy jednostek Schroder International Selection Fund Latin American.
Decyzję czy i jaką część środków inwestować w rejonie Ameryki Południowej nie jest łatwo podjąć zarówno z perspektywy tak dużej odległości geograficznej, ale też i odległości mentalnej, jaka dzieli Europę od tych rynków. Dodatkowo należy uwzględnić właściwą platformę porównawczą. O ile z racji efektów bazy, częstokroć związanych z powtarzającymi się w tym rejonie od wielu lat kryzysami ekonomicznymi i politycznymi, występują tam okresy wzrostu gospodarczego relatywnie szybszego niż w krajach o dojrzałych gospodarkach – choć w ujęciu nominalnego przyrostu trudno tu mówić o doganianiu poziomu PKB – to porównania z dynamicznie rozwijającymi się krajami azjatyckimi, bliskowschodnimi, czy choćby naszej części Europy region ten już nie wytrzymuje. Można nawet łatwo uzasadnić opinię, że pod tym względem jedynie Afryka jako kontynent prezentuje się na podobnymi lub nieco niższym poziomie atrakcyjności.
Struktura gospodarki i eksportu, zadłużenie i specyfika polityczna sprawiają, że inwestycje na rynkach Ameryki Łacińskiej nie są czymś, co można polecić przeciętnemu inwestorowi. Jest to raczej dający przyzwoity potencjał wzrostu wartości element dobrze zdywersyfikowanego, długoterminowego portfela dużego inwestora o globalnej perspektywie. W horyzoncie kilkuletnim powinna to być dobra inwestycja, i ta kategoria inwestorów jest najwłaściwszym adresatem oferty omawianych funduszy. Krótkoterminowo oczekiwana premia za ryzyko nie wygląda imponująco, zwłaszcza z perspektywy bliższej naszym inwestorom i mocno przecenionej w ostatnich miesiącach GPW. Jeśli hossa powróci na światowe rynki, to wydaje się, że w Warszawie relacja zysk/ryzyko będzie korzystniejsza.
Niezależnie od tego czy i jaki fundusz wybierzemy, nie jest to zdecydowanie obszar geograficzny, w którym warto samodzielnie inwestować. Wymagana znajomość jego specyfiki i nietypowych z europejskiej perspektywy zagrożeń sprawia, że jeśli decydujemy się na takie inwestycje, to zawsze korzystajmy z doświadczenia profesjonalistów, co istotnie zmniejszy (choć nie zniweluje) poziom ryzyka, na jaki będziemy eksponowani.
Autorzy:
Kinga Hanna Stachowiak
mec. Robert Nogacki