Jeszcze do połowy roku 2007 polskim inwestorom zdawało się, że giełdowa hossa trwać będzie nie przerwanie napędzana napływającymi środkami unijnymi i czynniki zewnętrzne nie będą mieć wpływu na tą samonapędzającą się machinę rosnącego poczucia bogactwa.
Bo w końcu rosnące ceny nieruchomości akcji, ziemi i surowców są tak przyjemne. Kto miałby interes w tym by tak opłacalny mechanizm psuć, wsypując w jego tryby piasek. No ale przecież wszystko ma swoja cenę, a prawa ekonomii, choć mniej przewidywalne co do terminu skali rezultatów, ich działania nie dają się długo oszukiwać. Brutalnie rzecz ujmując- nadmiar taniego pieniądza zepsuł rynek.
Czymże jest bowiem rosnące bogactwo, gdy nie da się go pomnażać w sposób zadowalająco szybki, jak nie pokusą by wymyślić i użyć nowe nieznane i coraz bardziej zagmatwane instrumenty. Sprzedając biednym nieruchomości na które ich nie stać, a potem te wysoko oprocentowane kredyty sekurytyzować i odsprzedawać funduszom emerytalnym, w których ci ubożsi członkowie społeczeństwa zbierali na swoje emerytury. W ten sposób USA zafundowało nam kres marzeń o wyrwaniu się z cykliczności, choć były one tak piękne i kuszące.
Grupa zainteresowana utrzymywaniem się tego opisywanego wcześniej stanu rynku wcale się nie zmniejszyła. Zmalały tylko jej możliwości, bo praktycznie poza OFE, każda inna kategoria inwestorów zanotowała odpływ środków. Czy uda się przy takim zapleczu kapitałowym utrzymać w trendzie bocznym, który w ostatnich miesiącach ukształtował się na rynku – tego wykluczyć się nie da. Gdyby jednak rozważać opuszczenie tego trendu, to znacznie więcej czynników przemawia za tym, że będzie to wybicie w dół, stanowiące kontynuację spadków rozpoczętych w połowie 2007 roku. Próba wybicia w górę napotka bowiem niewątpliwie na silną falę podaży tych, którzy bojąc się niekorzystnego rozwoju sytuacji będą woleli zamienić swoje często wciąż jeszcze niemałe zyski na gotówkę.